Modlitwa głębi jako metoda.
część druga

Wszystko pochodzi od Boga

W każdym razie, w ramach chrześcijańskiego spojrzenia na sprawy, wszystko pochodzi od Boga i jest Jego cnotami, zwłaszcza cnotami przekazywanymi za pośrednictwem życia, męki, śmierci i zmartwychwstania Chrystusa, które jest źródłem prawdziwej cnoty. I zaczynamy się tym napełniać jak tylko znika albo ulega rozmontowaniu nasze przywiązanie do systemu fałszywego ja. Tak więc nasza praca w gruncie rzeczy polega na demontażu wewnętrznych przeszkód, które powstrzymują swobodny przepływ tej prawdziwej energii, która usiłuje nas przemienić i napełnić maksymalną ilością Bożego życia, jaką jesteśmy w stanie przyjąć. A w razie potrzeby, Bóg zwiększy twoją zdolność przyjmowania, żebyś mógł przyjąć jeszcze więcej. Taki projekt objawia nam Paweł, kiedy mówi o tajemnicy, która od wieków jest ukryta w Chrystusie, a która jest naszą jednością z Nim. 

W głębinach rzeki

W każdym razie mówimy tutaj o tym, co się dzieje, kiedy święte słowo przez długi czas codziennej praktyki zmniejsza zwykły przepływ naszych myśli i wprowadza pewien poziom możliwej do utrzymania ciszy. Oznacza to, że spędzamy więcej czasu, a przez kształtujący się nawyk czas ten ulega wydłużeniu, w głębinach rzeki naszego bytu zamiast na powierzchni naszej świadomości. 

Postawa zostawiania / odpuszczania

Używając innego obrazu, święte słowo jest jak otwieranie dłoni, żeby coś puścić. Taki jest jego cel: puścić, pozwolić odejść wszystkim myślom. Przypomina o tej postawie puszczania. Kiedy taka postawa zostanie w pełni rozwinięta, tak że wykształci się nawyk dość szybkiego zostawiania myśli, wrażeń, spostrzeżeń, które pojawiają się w strumieniu świadomości, wówczas wchodzi się w to, co 14-wieczny mistyk nazwał „obłokiem niewiedzy”. Za każdym razem, kiedy zostawiamy jakąś konkretną myśl, rozwijamy nawyk niepoznawania tej myśli, nieangażowani się w nią i dlatego zaczyna rozwijać się zdolność wycofania się, nieidentyfikowania się ze zwykłym przepływem myśli. A to daje szansę, żeby się zmienić. I co ważniejsze, nie chodzi o abstrakcyjne przekonanie, że możesz się zmienić, ale o egzystencjalne doświadczenie, które jest konieczne dla zranionych emocji, tzn. że masz ochotę się zmienić, bo wiesz już, że nie zależysz od tej myśli. Nie tylko żyjesz dalej, ale jesteś dużo bardziej szczęśliwy, jeżeli nie zamykasz się w każdej rozbłyskującej myśli, która pojawia się w strumieniu świadomości, a którą musisz w jakiś sposób przetworzyć, odczuć coś w związku z nią, a potem przeanalizować swoje uczucia, a potem zająć się narracją, która rozwija się w nieświadomości i towarzyszy uczuciom. Uczucia i komentarze… to nasze zwykłe życie psychologiczne, wypełniane tym melodramatem 50, 60 a może 100 razy dziennie. Właśnie z tego próbuje wyzwolić nas Chrystus. To nie jest życie! To śmierć! Nędza! Prawdziwe życie polega na decydowaniu, co zrobisz, a nie na byciu obsesyjnie wpychanym w taką reakcję emocjonalną… i w uczucie bycia skrzywdzonym za każdym razem, gdy ktoś spojrzy na ciebie bez pełnej aprobaty, czy jaki tam jest twój program poszukiwania szczęścia albo unikania nieszczęścia. 

Zaczynamy poznawać Boga

Kiedy więc rozwijamy nawyk odpuszczania, zaczynamy poznawać Boga już nie za pośrednictwem pojęć, ale przez tę tajemniczą niezróżnicowaną obecność, która rozwija się w miarę jak uczymy się uwalniać od wszystkich pojęć. Nie znaczy to, że coś jest nie tak z tymi pojęciami. Znaczy to tylko tyle, że tak nadmiernie się z nimi identyfikujemy, że musimy nauczyć się je zostawiać, żeby stać się normalnymi. Normalność polega na równowadze, na nieprzywiązywaniu się do jakiegoś jednego sposobu odpowiadania na rzeczywistość. 

 Tylko strzałka

Tak więc święte słowo jest tylko strzałką wskazującą, dokąd chcemy iść. Nie jest sposobem dostania się do celu. Właśnie to odróżnia je od pewnych metod polegających na koncentracji, w których samo powtarzanie słowa uspokaja umysł. Władzą, która odnosi się do Boga jest tutaj nasza wola, nasza zgoda na Bożą obecność, która jest nieustannie odnawiana przez święte słowo. 

Nad głowami przelatuje samolot

Pamiętacie tę historyjkę o dwojgu starszych ludzi siedzących na ganku? Od czasu do czasu nad ich głowami przelatuje samolot i przez chwilę ulegają rozproszeniu. A potem wracają do spoglądania na zachodzące słońce i trzymania się za ręce albo, jeśli trzymają się za ręce, jedno ściska drugie nieco mocniej, żeby przeprosić za rozproszenie przez samolot i wracają do pierwotnej intencji dzielenia i cieszenia się swoją wzajemną obecnością. I to jest wszystko, co robisz, co rozwija się podczas praktyki Modlitwy Głębi: zdolność trwania z upodobaniem w obecności Boga. A biorąc pod uwagę naszą obecną sytuację jest to upodobanie nabyte. 

Jakaś okazała łódź

Nieustannie będziemy pociągani przez jakąś okazałą łódź, która wpływa na ekran naszej świadomości i odwraca naszą uwagę od świętego słowa. Chcemy znaleźć się na tej łodzi i zobaczyć, co ona w sobie kryje. I jak tylko to zrobimy, blokujemy się, płyniemy nią, tracimy równowagę i głębię naszego spotkania z Bogiem. Co wtedy robić? Wychodzimy z łodzi i zaczynamy od nowa. Często będziemy zaczynać od nowa, bo pamiętajcie, że dopiero się tego uczymy i ciągle będziemy w niewłaściwych łodziach. Jednak w miarę praktyki i uprzytomnienia sobie jakie to przykre tracić kontakt z tą cudowną obecnością, która jest przedmiotem twojej wewnętrznej uwagi, zaczynasz się uczyć, jak szybko, coraz szybciej zostawiać przyciąganie w kierunku tych myśli. 

Poza słowami

Kiedy na przykład jesteśmy spokojni i umysł jest spokojny i kiedy nasza łódeczka, którą bardzo łagodnie płynęliśmy po powierzchni umysłu i wyobraźni, prawie jak dziecko, które puszcza swoją papierową łódkę w wannie, a nasze myśli są coraz rzadsze, a potem znikają. I wtedy nasz umysł zaczyna powoli się poruszać i jest pociągany w stronę wewnętrznego pokoju, ciszy, tajemniczego milczenia. Nie ma słów, żeby to opisać, bo jest to poza słowami, obrazami i pojęciami. To poczucie obecności Boga albo pokoju bądź jakaś inna forma, w jakiej to doświadczenie duchowe zostawia w nas swój ślad. I kiedy w jakimś stopniu znajdujemy w nim radość, nadciąga jakaś okazała łódź, która przyciąga nasze emocje i naszą ciekawość. 

Chciałbyś się tego pozbyć

Kiedy się tak dzieje, natychmiast doświadczasz nieprzyjemnego uczucia. Nie całkiem potrafisz się od tego uwolnić. Chciałbyś, ale coś cię fascynuje. Takie są niektóre negatywne myśli. Mimo, że wiemy, że będą bolesne, nie potrafimy ich porzucić. Istnieją w nas pewne autodestrukcyjne tendencje, które każą nam patrzeć na to, co sprawia, że cierpimy. Nie wiem dlaczego, ale tak jest. W każdym razie, kiedy tak się dzieje, wracamy naszą uwagą do świętego słowa, co nie zawsze oznacza, że wyraźnie czy głośno je wypowiadamy. Jeżeli jest się na dość głębokim poziomie, nie trzeba wracać aż na powierzchnię świadomości, żeby otworzyć dłoń i pozwolić, żeby ta okazała łódź odpłynęła. Często samo wspomnienie świętego słowa albo ten początkowy ruch w jego stronę wystarczy, żeby zwyciężyło przyciąganie przez wewnętrzną ciszę i żeby przywrócić tę obecność, to wspólne oglądanie zachodu słońca, trzymanie się za ręce, ten odpoczynek na łonie Boga, to objęcie, wzajemne przenikanie się duchów czy jakkolwiek możesz to postrzegać, chociaż czas modlitwy nie jest czasem na obmyślanie czy rozumienie czegokolwiek. 

Wybór świętego słowa

Dlatego wybierając święte słowo ważne jest, aby nie wybierać takiego, które uruchamia pamięć przez różne skojarzenia. Niezależnie, czy jest to święte słowo samo w sobie czy nie, takie jak Święte Imię, w tym kontekście jest on wykorzystywane przede wszystkim jako wskazówka, dokąd chcesz się udać i jako ponowne potwierdzenie pierwotnej intencji, żeby w tym wyznaczonym czasie spędzić z Bogiem tę poważną randkę, rozmowę, spotkanie, to współdzielenie obecności. 

Inny aparat psychologiczny

Jest jeszcze inny mechanizm psychologiczny, który jak sądzę zasługuje na uwagę, żeby zrozumieć pełne nauczanie o praktyce Modlitwy Głębi i widać go na tym skromnym obrazku. W ludzkim mózgu jest coś (badania nad mózgiem rozwijają się tak szybko, że nie potrafię stwierdzić, czy nadal to podtrzymują), ale u podstawy mózgu jest niewielki gruczoł, który działa jak swego rodzaju „recepcjonistka”, tzn., reguluje, w jakim konkretnie momencie świadomości się znajdujesz. A dzieje się tak rzecz jasna ze względu na fakt, że wszystkie procesy w organizmie w gruncie rzeczy nie docierają do świadomości, choć zapisywane są w pamięci mózgu, absolutnie każde doświadczenie. Tak więc nie rejestrujemy świadomie naszego ciśnienia krwi w tym momencie, poziomu leukocytów, naszego układu pokarmowego. Zazwyczaj nawet o tym nie myślisz, chyba że jesteś chory. Kontrolujemy naszą świadomą uwagę albo każdy moment świadomej uwagi, która jest wierzchołkiem olbrzymiej góry lodowej, za pomocą naszego „aparatu represji”, który nie chce myśleć o pewnych rzeczach, które sprawiają nam ból. Jest to część jednego z mechanizmów obronnych. Nie chce też myśleć o pewnych nowych pomysłach, bo z różnych egoistycznych pobudek jesteśmy zżyci z pewnymi sposobami funkcjonowania. I podobnie jak apostołowie, gdy Jezus zapowiedział im swoją śmierć, nie chcieli o tym słyszeć i nie dotarło to do ich świadomości.  Pismo mówi, że ich umysły były idealną pustką – znakomite określenie mocy, z jaką ta recepcjonistka zaciemnia rzeczywistość, jeśli nie chcesz jej dostrzegać. Również wola i rozum mogą wydawać recepcjonistce instrukcje, żeby nie myślała dziś o pewnych rzeczach albo żeby myślała o konkretnych rzeczach, jak np. teraz zwracacie uwagę na moją konferencję, a to zostało zlecone przez władze wykonawcze rozumu i woli i recepcjonistka zanotowała to w swoim notesiku, a wy poświęcacie mi teraz całą waszą uwagę, mam taką nadzieję.  

Dwie doniczki

Mamy więc recepcjonistkę i jej dwie doniczki. I tak jak w gabinecie dentystycznym, recepcjonistka decyduje, kto wchodzi do gabinetu lekarskiego. Tak samo recepcjonistka w mózgu decyduje, który klient, jakie wrażenia przedostają się do naszej świadomej uwagi. Tu mamy dyrektora wykonawczego, a tu recepcjonistkę. W Modlitwie Głębi natomiast dzieje się tak, że wysyłamy recepcjonistkę na przerwę kawową, tzn. przyjmujemy całkowicie receptywną postawę. I co się dzieje? Wszyscy klienci, którzy domagali się spotkania z naszą świadomą uwagą od momentu naszych narodzin stoją w kolejce przed drzwiami. Kiedy widzą, że nie ma nikogo, kto by im zabronił wtargnąć do środka, mówią: „No, to mamy teraz szansę!” i wszyscy wdzierają się w naszą świadomą uwagę i gdy tak siedzimy niejako w objęciach wewnętrznego odpoczynku i milczenia, nadchodzi ta niesamowita lawina myśli, która sprawia, że zdaje nam się, że oglądamy nie tyle film długometrażowy, ale cztery filmy wyświetlane w tym samym czasie na jednym ekranie. To wszystko jest okropnie wymieszane. I wtedy pojawia się kilka straszliwych stworzeń, kilka wspomnień z wczesnego dzieciństwa, itd. Jakieś straszydła czy coś podobnego. I rzucają się w naszą stronę, łomocą do drzwi, rozwalają je i wpadają w naszą świadomą uwagę. Jesteśmy zupełnie bezbronni i podatni na zranienia. 

Nie mogą cię znaleźć

Ale tra ta ta ta! W gabinecie jest zapadnia. Oto i ona … awaryjne wyjście. I jeżeli praktykujesz Modlitwę Głębi, nie ma cię na tym poziomie. Przez awaryjne wyjście schodzisz do pomieszczenia, które jest niżej. Drzwi się zamykają i kiedy wchodzą, nie mogą cię znaleźć. Zaglądają wszędzie: pod krzesła, pod dywan i za zasłony. „Gdzie on jest? No gdzie jest?” A ty słyszysz, jak miotają się na górze – to ten hałas w tle, ale jesteś całkowicie wolny, bo twoja uwaga jest tutaj, w czystej wierze na poziomie duchowym, a oni nie wiedzą, jak się tu dostać. Wszystkie te myśli są na tym poziomie: nie znają drogi w dół – nie ma schodów ani windy. To są granice ich możliwości. + I pozwala nam na to właśnie święte słowo. Można powiedzieć, że naciskamy przycisk przy wyjściu awaryjnym i przez powrót do świętego słowa schodzimy na głębszy poziom uwagi. Za każdym razem, gdy kusi nas, żeby wejść na górę ze względu na dobiegający stamtąd zgiełk, żeby zobaczyć, co tam się do diaska dzieje w naszym biurze, wracamy po prostu do świętego słowa, a kiedy kończy się wyznaczony czas, cichutko wchodzimy na górę i zastępujemy recepcjonistkę: skończyła właśnie przerwę na kawę – przecież to tylko 20 minut; wracamy teraz do życia, ale z całkowicie odmienioną perspektywą, z wielkim pokojem i bez nerwów możemy teraz zająć się niektórymi z trudnych klientów, gdy się pojawią. Nie musimy się ich pozbywać. A nasza zdolność nawiązywania relacji z Bogiem, samymi sobą i rzeczywistością dzień po dniu nieustannie rośnie bez świadomego myślenia na ten temat, bo przestajemy się identyfikować z tym wewnętrznym dialogiem, z systemem fałszywego ja i doświadczamy wewnętrznie spontanicznego pragnienia zmiany, bo zostaliśmy stworzeni jako wolni i trudno się tym nie cieszyć, jeśli choć trochę dotknie się prawdziwej wewnętrznej wolności. Każda chwila, choć na początku nieco sztywna, wolności wobec przymusu lub uzależnienia czy przywiązania (we wszystkich chodzi o to samo) staje się bardziej ludzka, bardziej sensowna, bardziej wypełniona wiarą, bardziej zjednoczona z Bogiem, bardziej zdolna do podejmowania decyzji jako istota ludzka, co zrobić i jak odpowiedzieć życiu, a nie być popychanym przez życie, wydarzenia, nasze własne myśli, nasze własne programy poszukiwania szczęścia, które przecież nie mogą działać. Można powiedzieć, że takie jest racjonalne uzasadnienie stojące za świętym słowem. 

Pokusy

W życiu duchowym jest też obecne nauczanie o pokusie i pewnej personifikacji zła w osobie szatana. Spotykamy się z tym w Ewangelii. Znajdziecie to w tradycji buddyzmu tybetańskiego. Z pewnością znajdziesz to wszędzie, w każdej tradycji, z pewnymi drobnymi różnicami. Główna aktywność tej wrogiej siły, która wydaje się posiadać zdolność przysparzania nam więcej problemów niż sami sobie zafundowaliśmy, jest kuszenie do złego. Zajmiemy się tym później, gdy będziemy przyglądać się modelowi podróży duchowej w życiu chrześcijańskim, która została opisana przy użyciu pojęć wywodzących się z różnych poziomów pokus, a nie z różnych poziomów świadomości, różnych sposobów przedstawiania drogi duchowej, które wszystkie dają jej szerszy obraz i wzbogacają ją. W każdym razie, ta pokusa aktywuje te wrażliwe obszary, które są najdelikatniejsze i trudno to przez cały czas przypisywać nam samym. W większości przypadków prawdziwą przyczyną jesteśmy my sami i różne nieświadome siły, które być może projektujemy na złego ducha, bo nie jesteśmy gotowi obwiniać siebie samych. Kiedy jednak wzrasta się w pokorze, nawet po tym, gdy jest się już wystarczająco pokornym, żeby uznać, że większość naszych problemów emocjonalnych nie wynika z czyjejś winy, ale to nasze własne problemy spowodowane przywiązaniem do jakiegoś programu emocjonalnego, który nieustannie jest niezaspokojony, nawet po tym, pojawia się czas, pewna niecierpliwość, przymus czy jakiś okres pokus, który wskazuje na to, że pewna zła moc jest w stanie przynajmniej wywoływać kłopoty albo czynić nasze normalne problemy gorszymi niż są w rzeczywistości. ###

Trzy czynniki

Tak więc są to trzy czynniki, które czasami się pojawiają, trzy czynniki psychologiczne podczas podróży duchowej, a mianowicie, recepcjonistka, aparat represji i kusiciel. Żaden z nich nie może nam tak naprawdę zaszkodzić, jeśli wiernie praktykujemy naszą modlitwę. Prawdę mówiąc, wszystkie te czynniki, chociaż są szkodliwe, z każdym dniem słabną, gdy uczymy się wchodzić w „chmurę niewiedzy”, kiedy wchodzimy w modlitwę, która pozwala nam poznawać Boga w całkowicie nowy sposób. I tak jak poszczególne krople wody w atmosferze w końcu tworzą chmurę, tak samo łagodne, ale powtarzające się i cierpliwe oczekiwanie na Boga, odnawianie i potwierdzanie swojej intencji, żeby przebywać z Nim w Jego obecności na głębokim poziomie wiary, stopniowo pozwala nam nieustannie pozostawać albo szybko przechodzić do miejsca odpoczynku, gdy zaczynamy naszą modlitwę. I modlitwa kontemplacyjna rozpoczyna wówczas swój własny rozwój, który może trwać w przyszłym życiu albo już zawsze. W każdym razie, jest całkowicie zorientowana na stale pogłębiającą się jedność i zjednoczenie z Bogiem, z Ostateczną Rzeczywistością, z całym kosmosem, wszystkim co jest, co coraz bardziej staje się własnym subiektywnym doświadczeniem. 

Odpuszczanie

Chciałbym dziś zakończyć krótką opowieścią o odpuszczaniu. Odpuszczanie jest prawdopodobnie najtrudniejszą praktyką w podróży duchowej i nawet nie wiemy, czym ono jest, dopóki przez długi czas się z nim nie zmagałeś i nie popełniłeś wiele błędów. To naprawdę oznacza odpuszczanie! „Oto jestem. Cokolwiek powiesz”. To poddanie się, które staje się coraz pełniejsze. I na początku polega na postawie otwartych rąk izostawiania naszych indywidulanych wrażeń i myśli w czasie modlitwy, czyli zwykle pół godziny albo dłużej. Często zaleca się praktykować dwa razy dziennie, żeby nasze zasoby wewnętrznej ciszy były zawsze na wysokim poziomie. Do godziny czwartej po południu nasza poranna modlitwa może już być dość wyczerpana przez próby radzenia sobie z codziennymi wzlotami i upadkami. W każdym razie, postawa poddania się Bogu jest podstawową dyspozycją podczas modlitwy. Konkretyzuje się ona w przyzwoleniu na Jego obecność, co jest szczególnie ludzką aktywnością, a dokładniej, jest aktem prawdziwej miłości, nie tylko romantycznej. Prawdziwa miłość to poddanie się. Jeśli go brakuje, to nie jest prawdziwa miłość. 

Mamy więcej przestrzeni

Otwarcie się wobec Boga… prawdopodobnie zabierze nam kilka lat, żeby dojść do takiej otwartości. Kiedy nabędziemy biegłości w odpuszczaniu poszczególnych myśli, wówczas nasza postawa otwartości pozwoli nam również przyjmować, bo ten sam gest otwierania się, jest też gestem przyjmowania, prawda? Kiedy więc Boskie światło, miłość i życie wlewają się w nas coraz większymi porcjami, bo jest w nas więcej przestrzeni, więcej miejsca, jeśli mamy w taki sposób o tym mówić, to przynajmniej swobodny przepływ energii zostaje teraz w znacznym stopniu korygowany przez codzienne uwalnianienieświadomości, które jest częścią dynamiki Modlitwy Głębi i kontemplacyjnego wymiaru Ewangelii. 

Zaakceptuj fakty takimi, jakie są

Wtedy na pierwszy plan wysuwa się poddanie się. Przemiana to coś, czego nie możemy sami zrobić, możemy się jedynie na nią zgodzić. Jest całkowicie dziełem Boskiego przesłania, światłem, darem. Możemy jednak odpuścić i zgodzić się na nią, szczególnie podczas modlitwy. I wtedy takie spojrzenie na rzeczywistość pozwala nam w życiu czynnym dokonywać takiego osądu, który rozróżnia, kiedy zaakceptować sytuację, a kiedy coś z nią zrobić. To nie całkiem to samo. Zwykle jeśli rzeczywistość jest bolesna, chcemy coś z nią zrobić. Pierwsze, co powinniśmy zrobić to zaakceptować fakt, że jest jak jest i wtedy zdecydować, co zrobić. Rozwinięcie takiej równowagi duchowej zabiera trochę czasu. 

Skacz, złapię cię

Oto przykład postawy zaufania. I o to chyba właśnie chodzi albo jest to jeden ze sposobów wyrażenia tego, co tak naprawdę oznacza wiara w Jezusa z punktu widzenia jej treści i działania w Ewangelii. To historia o pożarze. Piętrowy dom pewnej rodziny stoi w ogniu – wszyscy zdążyli już uciec z wyjątkiem ośmio – dziewięcioletniego chłopca, który jest uwięziony w pokoju na piętrze. Nie może się cofnąć, nie może wydostać się z domu. Jest już za późno, żeby zrozpaczeni rodzice uratowali go z tego domu. Biegną więc pod jego okno, gorączkowo patrzą w górę, widzą jego sylwetkę na tle stopniowo zbliżających się płomieni. Chłopiec wdrapuje się na parapet i krzyczy: „Pomocy!”. I woła: „Tato! Tato! Pomocy! Uratuj mnie!” A ojciec krzyczy do niego: „Skacz! Złapię cię!” Chłopiec spogląda w dół, dym wdziera mu się do oczu i zasłania widok na dół. Nie widzi ojca, nie wie, gdzie ma skoczyć. Krzyczy więc rozpaczliwie: „Tatusiu, nie mogę skoczyć. Nie widzę cię!” A tato krzyczy: „Ale ja ciebie widzę, skacz!” Zbierając odwagę i czując, jak płomienie liżą go po plecach, chłopiec zamyka oczy i robi krok z parapetu w przestrzeń. Oczywiście, ojciec łapie go w ramiona i chłopiec jest zupełnie bezpieczny. Nie ma niebezpieczeństwa, że ojciec go nie złapie.  

Nasz dom się pali

Zauważcie, że to przypowieść o naszym doczesnym życiu. Nasz dom się pali. Nasza fizyczna energia się wyczerpuje. Nie możesz cofnąć się do wnętrza domu, żeby się uratować. Jaki jest wybór? A jednak zwlekamy stojąc na parapecie, podczas gdy jeśli zrobilibyśmy ten jeden krok, nie byłoby ryzyka, że nasz Bóg nas nie złapie. 

Czujesz się wtedy wspaniale

I taką właśnie postawę przyjmujemy w Modlitwie Głębi. Na ten konkretny czas zostawiamy nasze fałszywe ja, nasze mechanizmy obronne, nasz wizerunek, nasze spojrzenie na świat. Jest to pewna dyscyplina i jednocześnie sposób pogłębiania naszej relacji, zdolności słuchania czy patrzenia oczami wiary. I kiedy wzrasta ta wspaniała postawa zaufania, to cokolwiek pojawi się z nieświadomości nie będzie nas zbytnio niepokoić, a nasz stan psychiczny, czy będzie to pocieszenie czy strapienie, cierpienie czy pokój, jest tylko częścią dialogu wewnętrznego, który ignorujemy albo częścią procesu opróżniania nieświadomości, któremu pozwalamy się toczyć. Kiedy boli cię brzuch, bo nie strawiłeś obiadu, nic nie służy tak dobrze jak wymiotowanie. Nic. Czujesz się wtedy wspaniale. W trakcie jest to trochę nieprzyjemne, ale potem czujesz się świetnie. Podobnie jest z uwolnieniem nieświadomości, nasz psychiczny proces opróżniania jest bardzo nieprzyjemny, kiedy się odbywa, ale fakt, że przedostaje się do twojej świadomej uwagi oznacza, że jest w drodze na zewnątrz. Znika na zawsze, a to oznacza, że masz więcej przestrzeni dla Boga, który przychodzi ze swoim światłem, życiem i miłością. Nauczyć się, jak znosić ten proces opróżniania to naprawdę wielka mądrość. Trudno lepiej spędzić czas, mimo że kiedy się to dzieje wydaje ci się, że to koniec świata. Nie jest tak. To po prostu proces uzdrowienia i umacniania naszego wzrostu. 

Żyć Obecnością

Pamiętając o tym, gdy wchodzimy w Modlitwę Głębi, przyzwólmy na Bożą obecność i poddajmy cały nasz aparat percepcji temu procesowi niewiedzy, żeby wiedza i percepcja naszego prawdziwego ja mogła wznieść się do naszej świadomości i żebyśmy mogli zacząć żyć z tej Obecności, a nie z naszego wąskiego i ciasnego gorsetu fałszywego ja z jego programami poszukiwania szczęścia, które nie mogą przecież działać. Dziękuję. 

Tłumaczenie: Tomasz Jeliński,

na podstawie: The Spiritual Journey Series – Contemplative Outreach, Ltd

 

Facebook
Twitter
Email